Miniony weekend dla trójmiejskich miłośników jedzenia był bardzo pracowity. Do zaliczenia mieli Slow Fest Sopot oraz Hevelka- Festiwal Piw Rzemieślniczych. Na tym pierwszym na domiar „nieszczęścia” część lokali wymieniała się w niedzielę, więc
wybitnie dociekliwi powinni byli odwiedzić go dwa razy. Na drugim z kolei, poza tytułowymi piwami, pojawiły się nieodłączne food trucki i piwne lody.
U nas na pierwszy ogień poszedł Slow Food, w związku z czym,
sobotnie popołudnie spędziliśmy w Sopocie.
 |
foto: Mocni w Gębie |
Cała idea i sposób organizacji Festiwalu zdecydowanie
chwyciły nas za serduszka. Już nawet konieczność zapłacenia dodatkowo za bilety
wstępu na molo nie zatarła pozytywnego wrażenia, które stamtąd wynieśliśmy,
choć przyznaję- na początku odrobinę się zdrzaźniłam, że „Jak to?! Płacę trzy
dychy za uczestnictwo a tu jeszcze chcą ode mnie 7,50zł za wejście na kawałek
drewnianego podestu!”. Jak się później okazało, wejście na molo i nabycie
karnetu upoważniającego do udziału w festiwalowej wyżerce to najlepsza
inwestycja jakiej można było tego dnia dokonać mając wolne trzydzieści siedem
złotych i pięćdziesiąt groszy. A więc po kolei:
Postanowiliśmy być super sprytni i obawiając się
dramatycznych tłumów, spowodowanych obłędną pogodą, wybraliśmy się na Festiwal w czasie meczu Polska - Szwajcaria. Doszliśmy do (jak się później okazało słusznego) wniosku, że połowa
ludzi będzie w tym czasie z zapartym tchem obserwować zmagania piłkarzy, a my dzięki
temu będziemy mieli możliwość spokojnie i bez przepychania poszwędać się przy
stoiskach i zjeść w cywilizowany sposób.
Po nabyciu wejściówek na molo i przedostaniu się przez
bramki (co uświadomiło mi, kiedy ja, mieszkanka Trójmiasta,
byłam ostatnio na molo, skoro przechodziłam przez te bramki po raz pierwszy-
trochę wstyd), skierowaliśmy kroki do namiotu po karnety. Zasada była prosta:
za 30zł nabywałeś zestaw 6 wydzieranych „bilecików”, które na stoiskach
poszczególnych lokali mogłeś wymienić na wybrane potrawy. Wzdłuż mola ustawiono
długi, 200 metrowy stół, na którym zaaranżowane były małe kuchnie, a kucharze
na oczach uczestników przygotowywali dania- od nabijania gotowych półproduktów
na szaszłyki, po klejenie na miejscu pierogów. Restauracje wystawiały się z różnego
rodzaju propozycjami- niektóre miały większy, inne mniejszy wybór, ale
niewątpliwie każdy miał tam szansę znaleźć coś dla siebie. Za niektóre z potraw trzeba było zostawić więcej
niż jeden bilecik, jednak zdecydowaną większość stanowiły dania wycenione na symboliczne 5zł
(30zł/6 numerków=
5zł za numerek ;) )
 |
foto: Mocni w Gębie |
Uzbrojeni w dwa karnety ruszyliśmy na łowy. Powiem szczerze,
że bardzo pozytywnie zaskoczyła nas wielkość porcji. Oczywiście były stoiska, na
których za jeden numerek można było otrzymać danie w rozmiarze zaiste
degustacyjnym, ale większość oferowała potrawy, których nigdy w życiu,
nigdzie, a już na pewno nie w takiej ilości, nie dostalibyśmy w innych
okolicznościach w takiej cenie. Niby nie powinno to nikogo dziwić bo na tym
właśnie powinna polegać idea tego rodzaju wydarzenia- na promocji miejsc i ich
kuchni a nie na ewidentnym zarabianiu na uczestnikach, ale wszyscy wiemy jak to
bywa z teorią i praktyką. Tutaj się udało i za to dla wystawców i
organizatorów wielkie brawa. Jestem obżartuchem i nie wstydzę się tego- mnie
kupili.
 |
foto: Mocni w Gębie |
Zaczęliśmy od cepelina z kaszą pęczak, polanego ciemnym sosem, w restauracji Kotlet. Farsz mógł być nieco bardziej intensywny w
smaku ale to już kwestia gustu. Rozglądając się w poszukiwaniu kolejnej ofiary,
wywąchałam bardzo aromatyczne, korzenne kotleciki z ciecierzycy, serwowane na
stoisku Dwóch Zmian. Na moją propozycję dotyczącą degustacji tego specjału
usłyszałam od Łukasza, że, cytuję „jeśli ta ciecierzyca jeszcze dziś rano nie
biegała to ja tego jadł nie będę". Cóż, będzie, nie będzie, ja tam wzięłam bo
pachniały super, a miłym zaskoczeniem okazała się porcja składająca się
nie z jednego a z dwóch kotlecików i dodatku pysznego, słodko-słonego
pieczywka. Całe szczęście, że kotleciki były dwa, bo okazało się, że ciekawość
zwyciężyła i z jednego jednak zostałam ograbiona- przyjęty został, a jakże, z
aprobatą i uznaniem. Do Dwóch Zmian na pewno wybierzemy się na dokładniejsze
przeszpiegi.
 |
foto: Mocni w Gębie |
 |
foto: Mocni w Gębie |
Na kolejne testy wybraliśmy sobie tortellini z ricottą i sosem
z masła i maku na stoisku restauracji San Marco. Uważam, że rzeczy polane masłem albo
pokryte roztopionym serem z założenia nie mogą być złe, tak więc w tym
przypadku nie było zaskoczenia. Fajnym dodatkiem był mak, który
strzelając miedzy zębami wprowadzał urozmaicenie w dość kremowej i
delikatnej konsystencji reszty dania.
 |
foto: Mocni w Gębie |
 |
foto: Mocni w Gębie |
Dalej trafiliśmy na jednego z moich faworytów- gulasz z
gęsich pipek z restauracji Golden Tulip. Jakie to było dobre! Gęsty, bardzo esencjonalny, mocno pikantny i
intensywnie doprawiony. Nie pożałowali mięska, którego spore kawałki z namaszczeniem
wyławiałam z miseczki, żeby podejrzliwie sprawdzić, czy przypadkiem nie trafię
na jakąś chrząstkę (tak, mam obsesję). Na szczęście szukałam bezskutecznie, bo mięso było
delikatne, rozpływające się w ustach i przepyszne. Gulaszowi z gęsich żołądków mówimy zdecydowane "Tak!".
 |
foto: Mocni w Gębie |
Potem zjedliśmy jeszcze buraczki w kilku odsłonach z kozim
serem i popcornem z kaszy z Eliksiru i chłodnik ogórkowy- smaczny, nie
powalający, ale od lat nie znalazłam godnego następcy dla jedynego, najlepszego
na świecie (a przynajmniej w Trójmieście) chłodnika, o którym kiedyś Wam
napiszę.
 |
foto: Mocni w Gębie |
Kolejny strzał (bardzo udany) to gofer z tłuczonymi ziemniakami,
boczkiem, twarogiem i warzywkami, serwowany przez bistro Gdynia Główna Osobowa. Usmarowaliśmy
się przy nim jak nieludzkie stworzenia, ale warto było, bo, jako że jestem
wielką fanką ziemniaków w wydaniu dowolnym, jeśli ktoś daje mi „ruskiego gofera”
to ja go chcę.
 |
foto: Mocni w Gębie |
 |
foto: Mocni w Gębie |
Absolutnym faworytem całego eventu okazała się jednak dla nas
restauracja Sztuczka. Uwielbiam policzki wołowe- delikatne, rozpływające się w
ustach mięso w aromatycznym sosie, z dodatkiem fasolki i obłędnych marynowanych
buraków zrobiło mi dzień. Mogłabym je jeść codziennie. Ogromnym zaskoczeniem
była tu wielkość porcji- policzki nigdy nie należą do najtańszych dań w karcie
restauracji, a tu za jeden numerek dostaliśmy naprawdę uczciwą ilość. Kochamy
więc Sztuczkę i chcemy w niej zamieszkać.
 |
foto: Mocni w Gębie |
Ponieważ nie mieliśmy już siły ani miejsca na kolejne
wytrawne dania, zakończyliśmy naszą przygodę na molo deserem owocowym ze Sztuczki i
lodami o smaku maślanki z rokitnikiem i zielonej herbaty, doturlaliśmy się
jakoś do rowerów i wróciliśmy do domu.
Bardzo dobrym pomysłem organizatorów na było rozstawienie namiotów z karnetami na obu końcach festiwalowej przestrzeni. Dzięki temu, jeśli idąc w jedną stronę zdążyło się „przejeść” wszystkie
bileciki, dochodząc do końca można było nabyć kolejny karnet i wyruszyć w drogę
powrotną z możliwością degustowania kolejnych porcji. Niby oczywista
oczywistość, ale jednak cieszy, kiedy ludzie postępują z głową i tak właśnie
było w tym przypadku.
Podsumowując: niesamowicie żałujemy, że ominęły nas poprzednie edycje festiwalu- w tym roku byliśmy na nim po raz pierwszy i na pewno był to pierwszy raz z wielu.
Szczerze polecamy wpisanie tego wydarzenia do kalendarzy na kolejne lata i mamy
nadzieję, że z roku na rok, stół na molo będzie coraz dłuższy :)
 |
foto: Mocni w Gębie |
 |
foto: Mocni w Gębie |
 |
foto: Mocni w Gębie |